wtorek, 27 listopada 2012

3.Dwaj bracia


Yoh pierwszy dopadł dzwonek wyroczni. Przycisnął przycisk „OK” i irytująca muzyczka zamilkła. Amidamaru czytał mu przez ramię.
Szamani!
Turniej Szamanów zostanie wznowiony w ciągu najbliższego miesiąca.
Wypatrujcie znaku.
Niech Król Duchów będzie z wami!
Goldva i Rada Szamanów
Ps. Spotkajmy się, gdy będziesz w Dobbie Village. Muszę z tobą porozmawiać. Silva.

— Juuhu! Turniej Szamanów rozpocznie się niedługo! — szaman okazał wiele, niezrozumianej dla innych ludzi, radości.

Spojrzał na Amidamaru, który rozmyślał, patrząc na nieokreślony punkt na ścianie, jakby ściana mogła mu odpowiedzieć na jego pytania.

— Myślisz o tej wiadomości od Silvy, prawda? — odgadł po wyrazie jego twarzy.

— Tak. Nie mogę zrozumieć, dlaczego chcę się z tobą spotkać. Bo to na pewno nie będzie rodzinne spotkanko, przy kawie i ciasteczkach — odpowiedział jego duch stróż, ale Asakura wiedział, że domyśla się, o co chodzi Radnemu Patch, ale chce, żeby to on wypowiedział to na głos.

Westchnął, a jego nastrój zmienił się diametralnie. Musiał kiedyś przerobić tę rozmowę. I tak długo ją odkładał. Właściwie, cieszył się. Jeśli już trzeba było to zrobić, to wolał to zrobić z Amidamaru, bardziej niż z kimkolwiek innym. Odkąd wykonali stuprocentową jedność ducha, stali się jednym. Czuli swoje emocje oraz, znając przez to obraz sytuacji, rozumieli je.  Wiedział przez to, że samuraj zrozumie to, czego na pewno nie pojmą Horo horo, Choco czy Ryo.

— Pewnie chodzi o tę sprawę w Sanktuarium Gwiazdy — powiedział wreszcie.

— Tak, pewnie o to. Swoją drogą, jeszcze z nikim o tym nie rozmawiałeś.

Yoh uważał, że łatwiej było powiedzieć wprost, niż bawić się w takie gry, ale kontynuował je.

— A o czym tu rozmawiać, Amidamaru. Przecież też tam byłeś. Nie muszę ci opowiadać, co się stało — odparł łagodnie, nie chcąc wyjść za ostro.

— Nie będę owijać w bawełnę, Yoh. Martwię się o ciebie. Znam twoją duszę, tak jak ty znasz moją. I wiem, że wydarzenia z tamtego dnia, nie pozostaną zapomniane przez twoje serce. W każdym razie, nie tak łatwo — wyznał duch.

— Co mam powiedzieć? Zabiłem własnego brata, Amidamaru.

Chłopak spojrzał na niego. Samuraj jeszcze nigdy nie widział, żeby ten zawsze roześmiany szaman wyglądał tak żałośnie. Już miał się odezwać, ale Yoh mu przerwał, zanim zdążył zacząć.

— Nie musisz mi tego uświadamiać. Wiem, że nie mogłem postąpić inaczej. Sprawa była postawiona jasno. Albo on, albo prawie sześć miliardów niewinnych ludzi. Po prostu… — spojrzał na swojego ducha stróża, w nadziei, że „po prostu” powie mu wszystko. Ale musiał dokończyć to, co zaczął teraz albo nie dokończy nigdy — Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że gdybym postarał się bardziej, to nie skończyłoby się — Śmierć to zakazane słowo — tak

Amidamaru przyglądał mu się ze zdziwieniem. Nie sądził, ze w jego przyjacielu kryje się tyle smutku i goryczy. Jak mogłem być takim głupcem? pomyślał.  Yoh zawsze tryskał entuzjazmem, zawsze przyjmował złe wiadomości ze stojeckim spokojem. To on zawsze był odważny, silny. Ale był tylko człowiekiem. A zabicie drugiego człowieka dla tak czystej duszy jest przeżyciem niezwykle bolesnym. Ale zabicie bliźniaka… Samuraj czuł cierpienie szatyna na odległość.

— To głupie. Nie udałoby mi się przekonać Hao nawet za milion lat. I nie powinienem myśleć „Co by było gdyby…” czy „Co jeśli…”, bo to nic nie zmieni i Hao nie będzie… — Yoh urwał.

Nie wiedział czemu przerwał. Jego mózg pracował wolniej. Po chwili dotarło do niego, że patrzy na dzwonek wyroczni. Oszołomiony, nie mógł się poruszyć. I wtedy, zrozumiał. Skierował wzrok na Amidamaru, to na urządzenie, nie wierząc w to, co myśli.

Król Duchów jest duchem nad duchami. On jest mocą. W połączeniu z Królem Szamanów, szamanem nad szamanami staną się potęgą zdolną zniszczyć świat lub go wybawić, zacierając przy tym granicę życia i śmierci.

Przynajmniej tak mówiono. A zacieranie granicy życia i śmierci to dokładnie to, co jemu jest teraz potrzebne.

Nie myśl o tym teraz, Yoh!  pomyślał wściekle, A co z marzeniami twoich przyjaciół? Zapomniałeś o nich? Przecież nie możesz przekładać swoich marzeń nad ich marzenia.

Szatyn spojrzał na siebie winny. Była to prawda. Jego przyjaciele mieli wspaniałe wizje świata, świata idealnego. Nie mógł ich zawieść. Nie mógł ich tak skrzywdzić tylko dlatego, że czegoś tam chciał. Jego przyjaciele byli priorytetem.

— Wszystko w porządku, Yoh-dono? — spytał zmartwiony duch stróż, który wcześniej otrząsnął się z rozmyśleń.

— Ja… Tak, Amidamaru, wszystko w porządku. Zamyśliłem się.

 Wtem, zabrzmiało pukanie.  Wcześniej Morty stawał na palcach, by przycisnąć dzwonek do drzwi, ale w końcu stwierdził, z małą pomocą Anny, że to poniżej (albo powyżej?) jego godności.

— Pójdę otworzyć — zobowiązał się szaman i po chwili widział uśmiechniętą twarz blondyna.

— Cześć, Morty! — przywitał go i wprowadził do środka — Po śniadaniu musimy iść po mleko — powiedział i z wielkim uśmiechem na ustach zabrał się za przerwane śniadanie.

Przyjaciel spojrzał na niego. Od wydarzeń z Sanktuarium maluch nie zmienił się w wyglądzie ani trochę. Ciągle miał te samą fryzurę, jasnoniebieską bluzę z kapturem i białe spodnie.  Jednak w środku na pewno nie był tą samą osobą. Żaden nie był taki jak wcześniej. Wszystko się zmieniło. Cóż, prawie wszystko.

— Mleko? Chwila…, Ren przyjeżdża? — zdziwił się Morty. Tęsknił za przyjaciółmi, ale nie miał pojęcia, ze zobaczy jednego z nich tak szybko.

 — Tak. Anna uznała, że nie damy sobie rady, więc poprosiła Jun, żeby przyjechała, a jak ona przyjeżdża, to znaczy, że Ren przyjeżdża z nią. — Yoh skończył drugą kanapkę, po czym dla odmiany wziął trochę ryżu.

Oyamayda zawahał się. Zastanawiał się czy spytać czy nie. Wiedział, że krótkowłosy go nie w
wyśmieje, a jednak nie mógł podjąć decyzji.

— O co chcesz mnie spytać? — Asakura powiedział, zupełnie jakby umiał czytać w myślach.
  
Morty podniósł na niego jego wielkie niebieskie oczy i rzekł:

— Chcę cię poprosić, byś nauczył mnie kontroli ducha.
~~I~~
Z komórki zaczęły dobiegać dźwięki jej ulubionej piosenki, a ona leniwie otworzyła oczy. Poprawka, jedna z ulubionych piosenek. Uważała, że muzyka i książki są bardzo podobne do dzieci. Małe, słodkie pociechy. A ona, jako matka, nie mogła wybierać jednego ulubieńca, bo tak po prostu nie wypada.

Nastolatka prawie po omacku sięgnęła telefonu i przycisnęła „Stop”, po czym opadła na poduszkę z głośnym jękiem. Do czwartej nad ranem czytała książkę, by odkryć, że spokojnie mogła poczekać do rana i się wyspać.

Historia była fatalna. Okej, początek był niezły. Zagadki, tajemnicze morderstwa, miłość, a potem „BUM!”. Wampiry! No ludzie, dajcie spokój! Nie żeby miała coś do wampirów. Podobał jej się „Zmierzch”, „Pamiętników wampirów” była kiedyś fanką, ale teraz… Denerwowało ją to. Naprawdę. Wchodzisz do księgarni, chcesz poczytać coś nowego, oryginalnego, dopracowanego, a wszędzie to samo! Wampiry, wilkołaki, demony, anioły ciemności i mordercy podróżujący w czasie.

Mrok staje się przereklamowany, pomyślała, gdy pierwszy raz zobaczyła lalki potwory dla małych dzieci, Z drugiej strony, ciekawe co z nich wyrośnie…

Dziewczyna prawie zasnęła. Najwyraźniej jej duch stróż nie mógł jej na to pozwolić i włączył magnetofon, w którym ciągle była płyta, używana ostatnim razem. Szamanka aż podskoczyła i rozejrzała się dookoła, jakby szukała przeciwnika. Szybko wyszła z łóżka. Miała dylemat: wyłączyć muzykę czy dorwać fioletową kulkę, w którą zmienił się je duch. W końcu, zrezygnowana poszła odłączyć urządzenie od prądu.

— Musiałaś budzić mnie w ten sposób, prawda? — spytała swoją partnerkę w walce, a ona zachichotała.

Nastolatka westchnęła.

— Masz szczęście, że jesteś słodka — burknęła, po czym uśmiechnęła się lekko.

Nigdy nie uśmiechała się szeroko. Już w przedszkolu uważała podnoszenie ust tak wysoko, za stratę energii. W podstawówce było już trochę lepiej, ale wiedziała, że jeszcze czasu minie, zanim będzie to potrafić.

Otworzyła szafę. Miała mało ubrań. Lubiła robić zakupy, ale nigdy nie miała na nie czasu. Walki z szamanami, wizyty po miejscowych bibliotekach i urzędach oraz w między czasie czytanie książek dla relaksu zajmowały jej cały dzień i pieniądze w portmonetce. A gdy kończyła, jechała do kolejnego miasta i zaczynała od początku. Wiele razy chciała się poddać, ale zawsze wtedy patrzyła na zdjęcie jej rodziny i wiedziała, że nie może.

Po przejrzeniu swoich rzeczy dziwnym grymasem, podeszła do lustra. Nie wyglądała aż tak tragicznie. Długie i proste włosy o kolorze zielonym opadały jej na ramiona. Była ubrana w ciemnozieloną bluzkę z krótkim rękawem. Do tego miała czarne legginsy i fioletową spódniczkę mini z dwoma czarnymi, dosyć cienkimi paskami. Na nogi założyła sznurowane kozaki sięgające jej do kolan. Jednak najbardziej zadziwiały jej piękne oczy o kolorze wrzosu. To one pomogły dziewczynie wiele razy, sprawiając, że z odrobiną aktorstwa, chłopcy jedli jej z ręki. A ona mogła wydostać z nich pewne informacje.

Zielonowłosa zastanowiła się i zapięła na włosach śliczną srebrną spinkę z kryształem ametystu. Wzięła również łańcuszek z całkiem sporym srebrnym motylem i założyła na szyję. Była prawie gotowa. Z szafki z bielizną wyjęła sztylet w pokrowcu, po czym włożyła go do prawego buta. Idealnie.

Odwróciła się by spytać się ducha o zdanie i przez przypadek spojrzała na stare zdjęcie w złotej ramce, które stało na jej biurku. Łzy stanęły w jej oczach.

Nie będę płakać, nie będę płakać, nie będę płakać, powtarzała sobie w myślach, ale to nic nie dało. Już po chwili miała mokre ślady na policzkach.

Na zdjęciu była jej ciotka, wujek i dwaj bracia, jeden od niej starszy, drugi był w tym samym wieku co ona. Mieli wtedy po pięć, może sześć lat. Była wtedy cały rok u wujostwa, ponieważ jej rodzice mieli trudną sytuację finansową, a chcieli żeby miała co jeść, dopóki nie będzie lepiej. I pomimo braku rodziców, za którymi wtedy bardzo tęskniła, to był najlepszy okres jej życia. Miał również tak samo tragiczny koniec. Nie pamiętała dokładnie co się stało. Umysł ma tendencję do zamazywania złych wspomnień. Wiedziała, że ciocia i wujek zostali brutalnie zamordowani na jej oczach. Oczach sześcioletniej dziewczynki. Jednemu z jej braci udało się jakoś uciec i jej najwyraźniej też. Ale jej starszy braciszek… Pamiętała, jak oddzieliła ich ściana ognia, a potem… już go nie było. Wszędzie tylko ogień i ciemność, ogień i ciemność… Powoli zanurzała się we wspomnieniach, lecz gdy poczuła obecność przyjaciółki, udało się jej wydostać na powierzchnię.

Spojrzała na swoje odbicie i ignorując mgłę, jaką zaszły jej oczy od płaczu, wyjęła ostrze, po czym ustawiła się w postawie bojowej.

Zginęły trzy bliskie mi osoby. Nie dopuszczę czwartej. Słyszysz, braciszku? Znajdę cię.
~~I~~
Konichi wa! ^.^ Jak neta nie było, tak nie ma. Dla was to może dobrze, bo nudzi mi się i piszę notki ;D Dzisiaj notka extra, co chyba widać po długości. Nie przyzwyczajajcie się ;P

 Chcę się poprosić o radę w pewnej kwestii. Zacząć sobie szukać ducha stróża albo chociaż pomocnika? Właściwie to ducha stróża już mam ^.^ [Duch: Hejka!], ale z pewnych powodów nie może się wypowiadać. Poza tym, mam zbyt miękkie serce, żeby się znęcać nad swoim stróżem, więc żadnej masakry nie będzie. Nie tak jak u Spokoyoh…^^ Więc tymczasowy pomocnik? Piszcie w komentarzach.


poniedziałek, 19 listopada 2012

2. Zdecydowanie powinienem przestać rozmawiać ze sobą.


Złote oczy Rena rozszerzyły się w szoku.

            Otrząśnij się Ren. Walczyłeś z najpotężniejszym szamanem wszechczasów, nic nie powinno cię już zaskoczyć, rzekł głos w jego głowie, zaskakująco podobny do Ena Tao. Wtedy zrobił to, co by zrobił, gdyby to był jego prawdziwy wujek.
Oh, zamknij się! pomyślał do „wuja” To nie ty masz przed sobą gadającego psa!

— Przepraszam, czy powiedziałem coś nie tak? — spytał pies. Hm… chyba miał na imię Rex.

Szaman krzyczał w myślach: No właśnie o to chodzi, że coś powiedziałeś!  W końcu otrząsnął się na tyle by odpowiedzieć.

— Mówisz. Jesteś psem. Psy nie mówią.

— Aaa… to. Zaraz ci wyjaśnię tylko usiądź, bo to może trochę potrwać. I zabierz tę broń z podłogi, bo jeszcze ktoś się przewróci. — poprosił owczarek

Granatowłosy wahał się między stanowiskiem między „Nikt nie rozkazuje wielkiemu Renowi Tao”, a „O rany, on jest gorszy niż moja matka.” W końcu wziął oręż i usiadł na tatami razem z Rexem.

— No, więc? — spytał ze zniecierpliwieniem.

Teraz, gdy był tak blisko niego mógł mu się bliżej przyjrzeć. W sumie, nic ciekawego. Owczarek jak owczarek, duży żółto-czarny pies z czerwoną obrożą. Na środku była metalowa zawieszka z napisem „Rex”. Wyglądała, jakby mogła się otwierać. Prawdopodobnie miał tam zdjęcie swojej rodziny.
Ren zastanawiał się, jakim cudem ten pies może mówić. Kontrola ducha? Złotooki skupił się próbując wyczuć foryoku. Nic. Magia? Jak absurdalnie to brzmi. Z drugiej strony, dla wielu ludzi duchy to bajka. Niee… Dalej. Może zwierzęta cały czas mogą mówić, tylko nie chcą tego pokazywać? Albo, co gorsza, kisił się tutaj tak długo, że nie zauważył, że potrafią? Pomyślał o małej wiewiórce rozjechanej na asfalcie w Tokio. Sorry… Chwila, o czym ja myślę? Normalnie jakbym zgodził się pożyczyć mój mózg Choco. Albo jakbym ja wziął jego mózg. Na jedno wychodzi.

— Dobrze. Powiem ci, ale masz przysiąc, ze nikomu tego nie zdradzisz. — odparł Rex uroczystym tonem.

— Na co? Na rodzinę? — Cóż, to jeszcze jakoś by przeżył. A dokładniej mógłby tę przysięgę złamać.

— Nie. Na honor. — Złapał go. Nigdy, przenigdy nie uda mu się tego powiedzieć. Honor był dla niego wszystkim. To i przyjaciele. Zaczynał robić się naprawdę sentymentalny.

— Dobrze. Ja, Ren z rodu Tao, przysięgam na mój honor, że nie powiem twego sekretu nikomu, dopóki mnie nie zwolnisz z przysięgi. — rzekł oficjalnym tonem Chińczyk, a potem spojrzał na Rexa wyczekująco.

Owczarek niemiecki przez chwilę odwzajemniał to, wpatrując się w niego, swoimi, wielkimi czarnymi oczyma.

— Cóż, na początek, nie jestem do końca zwykłym psem. Urodziłem się w 493 roku — Pies wyczuł na sobie wzrok szamana, następnie dodał — przed naszą erą — Teraz kocie oczy zwężyły się lekko ­— Nie miałem łatwego życia. Mieszkałem w okolicach Aten, a trzy lata przed moim istnieniem odbyła się bitwa pod Maratonem, rozpoczynając wojnę pomiędzy Helladą, a Persją. W 480 roku przed naszą erą, gdy w waszych latach miałem 7 lat, czyli, licząc psimi latami, byłem dorosłym psem, nastąpiła bitwa pod Termopilami, przy okazji której dokonałem żywota. Biedny Leonidas, przysłużył się całej krainie, zostając. Nie ukrywam, że ciągle mam do niego szacunek, mimo iż był Spartiatą. — Rex widząc zniecierpliwienie na twarzy Rena, powiedział — Dobrze, dobrze, pospieszę się. W każdym razie, gdy umierałem, prosiłem Artemidę i Zeusa, by mnie oszczędzili i nie wysyłali do Podziemnego Świata Hadesa. Na szczęście. Ocalili mnie i wysłali do Świata Dobrych Duchów. Tam okazało się, że nie jestem zwykłym duchem — pies teatralnie zawiesił głos, a Tao mgliście przypomniał sobie, że przecież z Grecji wywodzi się teatr — Jestem kitsune.

Ren naprawdę powinien się przyzwyczaić. W ciągu ostatnich 15 minut rozmawiał z gadającym psem ze starożytnej Grecji. A mimo to ciągle walczył z odruchem opadnięcia szczęki.

— Japoński, lisi demon, kitsune? — zapytał, niedowierzając.

Wzrok zwierzęcia złagodniał trochę.

— Tak, jednak japońska ludność przeinaczyła nas trochę. Tak naprawdę, jesteśmy po prostu duchami zwierząt, które mogą się reinkarnować, pamiętając swoje poprzednie życie. Lisy zawsze to potrafią, natomiast wilki, psy i podobne budową do lisa zwierzęta raz mają szczęście, raz nie. Ale jakoś żaden z nich jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby poprosić Artemidę — kitsune prychnął.

Chłopak zamyślił się. Musiał to wszystko przetrawić. Właśnie poznał jeden z największych sekretów Japonii. To po pierwsze. Po drugie, pomyślał, po co on tu przyszedł? Mógł po prostu odejść, a ja, gdybym miał szczęście, mógłbym uznać go za halucynację. Więc, czemu? Po chwili odezwał się.

— Dlaczego Artemidę? To znaczy, byłeś już w zaświatach. Nie zauważyłeś, że Grecy się mylili w kwestii bogów? — Powinien powiedzieć to taktownie. Ale oczywiście Ren Tao postępuje tylko według własnych zasad.

Rex się nie poruszył. Ani na milimetr. Po prostu tam był. I samo to sprawiło, że złotooki czuł, jak zwierzę przeszywa jego duszę. Dokładnie duszę. A on, jako szaman, mógł to śmiało potwierdzić.

— A kto powiedział, młodzieńcze, że oba te światy się wykluczają?

 Na to, granatowłosy nie znalazł odpowiedzi.

Przez chwilę w cisze patrzyli, Ren na guan-dao, owczarek na okno. Milczenie dłużyło się i zaczynało coraz bardziej denerwować Chińczyka. W końcu, nie wytrzymał.

Dlaczego tu jesteś?

Pies westchnął, co było strasznie dziwne. Szaman nigdy nie widział wzdychającego zwierzęcia i miał wrażenie, że tym razem, wyprzedził ludzi żyjących na zewnątrz twierdzy Tao.

— Mój stary przyjaciel, który wprowadzał mnie w bycie kitsune, poprosił mnie o przysługę. Mam chronić ciebie i twoich przyjaciół oraz wiele innych rzeczy. Jednak, by się nie zdradzić potrzebowałem sojusznika, który w razie czego będzie mnie krył. Pomyślałem, że tym jesteś najinteligentniejszy i najprędzej mi zaufasz.

Ren nie mógł się powstrzymać przed myślą Szukasz kogoś, kto ci najprędzej zaufa? Pomyliłeś domy, Yoh mieszka w Tokio.  Jednak Rex kontynuował.

— Mój przyjaciel powiedział, że wielkie zło się zbliża i że sami nie dacie sobie rady.

Teraz, to było straszne. Wielkie zło się zbliża? Dopiero teraz? Ledwie pokonaliśmy Hao, przy czym Yoh prawie zginął. Zużył foryoku WSZYSTKICH szamanów, a ten tu mi mówi, że to było jak zabranie dziecku lizaka, w porównaniu do tego, co będzie?
Ren próbował zebrać myśli.

— A kim jest twój przyjaciel?

— Jest na to za wcześnie, młody szamanie. Ale kiedy przyjdzie czas, powiem ci.

~~I~~

Hejka! Sorka, że tak długo,ale ciągle nie mam neta i nie mam jak wstawiać.  

niedziela, 4 listopada 2012

1. Pies Hermesa


Pierwszą rzeczą, jaką poczuł to powoli upadająca, to znów podnosząca się klatka piersiowa. Nie wiedział, co to znaczy. Był, to widział na pewno. Jego umysł był zamglony, nie zdolny do myślenia. Po chwili zaczął do niego docierać jakiś dźwięk. Zajęło mu kilka minut, by zidentyfikować odgłos.
         To… bicie serca. Ale co to serce? I czemu pracuje? Nie wiedział. Ale, o ile na początku był zirytowany dudnieniem, tak teraz czuł się zrelaksowany i spokojny, dzięki niemu. A jednak nurtowało go pytanie. Dlaczego tylko jedno serce? Samotność dotknęła je mocno, a przecież wystarczy drugie serce, bijące tym samym rytmem, by móc przegnać otaczającą ciemność. Wystarczyła tylko druga połówka. Druga połówka duszy, żeby naprawić wszystko, co przez te 14 lat zostało mu wyrządzone.

Dlaczego jej nie ma?

I nagle serce, jakby przysłuchując się jego rozmyślaniu, wyskoczyło w górę, ciągnąc go do światła. I co najważniejsze, do zaginionego serca, które wciąż gdzieś tam jest. I przekroczy nawet granicę życia i śmierci, aby tylko odnaleźć swojego brata.

~~~I~~~

Yoh obudził się gwałtownie. Przez okno docierały do pokoju promienie słońca, zwiastując nowy dzień. Zanim wstał, wsłuchiwał się chwilę w ciszę.

Bum, bum, bum
Bum, bum, bum.

         Nie wiedział, czemu to jest takie ważne, ale nie przejmował się. Może kiedyś wszystko się wyjaśni. A jak nie, to trudno. Od jego serca świat się chyba nie zawali.
         Yoh przeciągnął się, po czym zerknął na budzik. 10:06. Oh, jak miło się było w końcu wyspać… Anna wyjechała wczoraj, mówiąc, że jedzie załatwić coś ważnego i że wróci za tydzień. Szatyn nie za bardzo próbował ją zatrzymywać. Wiedział, że itako da sobie z tym radę, cokolwiek by to nie było. Co nie zmieniało faktu, że już za nią tęsknił.
Obok tatami Yoh pojawił się Amidamaru, po czym spojrzał na niego radośnie.

— Dzień dobry, Yoh-dono. Jak się spało? ­­— spytał, jak to miał w zwyczaju, po czym usiadł po turecku przed matą.

— Całkiem dobrze, Amidamaru. Ale nie miałem żadnego snu. A szkoda, ostatnim razem śniły mi się cheeseburgery… — Asakura uśmiechnął się szeroko na myśl o swoim ulubionym daniem, jednak samuraj przerwał mu jego rozmyślania.

— Yoh-dono, pamiętaj, że musisz iść dzisiaj do sklepu wykupić mleko.
Szaman spojrzał na niego ze zdziwieniem.

— Co masz na myśli, Amidamaru?

— Anna napisała liścik przed wyjściem i powiesiła na lodówce. Wiedziała, że tam na pewno zajrzysz. — Duch spojrzał na niego z rozbawieniem, a szatyn uśmiechnął się głupkowato. — Było tam coś w stylu: „Jak w ogóle mogłam pomyśleć o tym, żeby zostawić cię samemu w domu? Poprosiłam Jun, żeby cię popilnowała przez ten tydzień. Niestety Renowi coś wypadło i będą dopiero jutro. Spróbuj nie zburzyć domu. Anna. ”  
         
         Yoh roześmiał się. Ech, cała Anna. Ale chwila, to oznaczało, że musiał się ruszyć i iść po mleko. Westchnął. Naprawdę nie rozumiał, jak Renowi udaje się pochłaniać takie ilości mleka. Lata praktyki, najwidoczniej…              
         Nagle wpadł na pomysł. Lodówka była pełna (sprawdzał jeszcze wczoraj wieczorem), a to oznacza, że nie będzie miał gdzie pomieścić mleka. A skoro nie było miejsca na mleko, to znaczy, że musiał opróżnić lodówkę, by miejsce się znalazło. I życie od razu jest piękniejsze.

— Chodź, Amidamaru. Najpierw zjem śniadanie, a potem postaram się o coś dla Rena. — powiedział szatyn i już go nie było.

         Asakura zajrzał do szafy i ubrał się w pierwszą, lepszą, białą bluzkę z gwiazdką u dołu i zielone spodnie, a następnie zbiegł na dół. Odruchowo skierował wzrok w stronę salonu, spodziewając się, że Kyoyama będzie sobie siedziała i oglądała telewizję. Chyba naprawdę za nią tęsknił.
        Gdy był już w kuchni, sprawdził ilość jedzenia. Ułożył swoje śniadanie na talerzu i wolno, bardzo wolno pokonywał odległość między nim, a stołem. Jeden zły ruch i całość wyląduje na podłodze. Jeszcze tylko kilka kroków, powiedział sobie i w końcu położył naczynie na blacie. Odetchnął głęboko. Rozległ się cichy chichot ze strony drzwi. Odwrócił się i spojrzał na swojego ducha stróża, który najwyraźniej przyglądał się całej sytuacji. Yoh zamierzał coś mu odpowiedzieć, kiedy pikanie wypełniło dom.  
Oboje zamilkli, tylko wpatrywali się w kierunku, z którego dochodził hałas. Jednocześnie rzucili się na dzwonek wyroczni.

~~~I~~~

— Reeen! — zawołała przeciągle siostra — Spakowałeś się już?       

„Oczywiście, że się spakowałem” pomyślał wściekle Ren „Jakbym mógł zapomnieć? Przypominasz mi, co dziesięć minut.”
        Ren Tao był wściekły. Za 15 minut musieli wyjechać na lotnisko, a on ciągle nie mógł znaleźć guan-dao. Nie wiedział jak to się stało. Zasypiał, jak zwykle z bronią nad głową, budzi się, a tu „pyk” i nie ma. Szukał jej od rana, ale nie było po niej ani śladu. A tymczasem Jun zaczęła pakować dla siebie 3 walizkę, ciągle dodając coś jakąś rzecz: „A jeśli będzie padać deszcz?”, „A jeśli zacznie padać śnieg?”. Ren walczył ze sobą, by jej nie przypomnieć, że pora deszczowa już się skończyła i zaczęły sierpniowe upały.  Po raz kolejny tego dnia zajrzał do pokoju w poszukiwaniu swojej broni.  Osłupiał.
Na jego macie, w jego pokoju, siedział owczarek niemiecki, trzymając w pysku jego guan-dao!!! Jak to zwierzę śmie? Jego guan-dao! Skarb, będący przez wieki przekazywany z pokolenia na pokolenie w rodzinie Tao, a on je po prostu…! Ech… Szaman wiedział, co musi zrobić, jakkolwiek by mu się to nie podobało.

 — Miły piesek, dobry piesek, oddaj wujkowi Renowi guan-dao, dobrze? — mówił przesłodzonym głosem Tao, modląc się, żeby to działało i że nie ośmieszał się niepotrzebnie.

Pies spojrzał na niego, a potem, niewiarygodne, podszedł i położył przed nim jego własność.  Szaman uśmiechnął się lekko. Może on nie jest taki zły, pomyślał i nieśmiało i trochę sztywno pogłaskał psa po głowie.

— Hej, psinko — przywitał gościa, a on wyciągnął łapę. Ren zmarszczył na to brwi, ale nic nie powiedział. Nie często się zdarza, aby owczarek podawał rękę na powitanie, ale jakich rzeczy się w życiu nie widziało.

Jednak prawdziwy szok nastąpił dopiero później.

— Witaj młody człowieku. Znalazłem twoją broń w pralni i pomyślałem, że powinienem oddać. Wybrałem się na wycieczkę w góry, ale miałem wypadek i musiałem się gdzieś zatrzymać, żeby wydobrzeć. Naprawdę nie spodziewałem się zobaczyć tak wspaniałej rezydencji na tym odludziu. Doskonała lokalizacja, jeśli ktoś lubi góry. A tak poza tym jestem Rex, syn owczarków niemieckich, Maxa i Szazy z Polski. Jestem czystej krwi, ale moja ostatnia rodzina zgubiła mój rodowód. Idioci. A ty jesteś…? — zapytał… pies…

Co?!