piątek, 14 grudnia 2012

4. Moje miejsce


Następnego dnia Ren wychodził ze swojego prywatnego samolotu. Mieli wyjechać wcześniej, ale pojawił się Rex i musiał zmienić plany. Przysiągł, że nic nikomu o nie powie o jego tożsamości, a to niestety wymagało okłamywania przyjaciół. Szaman nie był z tego zbytnio dumny, no, ale co zrobić.

Po za tym, ciągle nie wiedział, czy można mu zaufać. Nawet gdyby ta bajeczka o Grecji była prawdą (Ren sprawdził daty bitew greckich w Internecie. Zgadzały się.), to ciągle nie wiedział, czy ma doczynienia z dobrym, czy złym kitsune. Pies nie powiedział też, dla kogo spełnia tę „prośbę”. Granatowłosy postanowił go przetestować. Jeśli spróbuje wyrządzić komuś krzywdę, nie mam mowy, żeby go pokonał.

Stanęło na tym, że po prostu owczarek przestanie gadać i będzie udawać normalnego psa, którym w pewnym sensie jest. Złotooki miałby go znaleźć w górach, a potem zatrzymać.

Niestety taka wersja wymagała wtajemniczenia Basona. Wyglądało jednak na to, że nie doceniał swojego ducha stróża. Podczas jego dyskusji z psem wojownik podsłuchiwał pod drzwiami, będąc  w formie kulistej.

Nie zmieniało to faktu, że nie chciał czegokolwiek ukrywać przed Yoh i resztą. Wywoływało to u niego dziwne uczucie dyskomfortu, jakby miał na sobie strasznie gryzący sweter.

Wsiadł do taksówki razem z Jun i ruchem pospieszył psa, by wszedł.

Może nie będzie tak źle, pomyślał, po czym skrzywił się, Robisz się takim optymistą jak Yoh. Oczywiście, że wszystko pójdzie źle!

~~I~~

— Dobrze, a teraz powoli otwórz rękę, wyobrażając sobie, że jest tam kulką. — polecił Yoh, a blondyn zacisnął mocno oczy i w skupieniu, po czym spojrzał na dłoń.  Był na niej mały duchowy skrawek, który zniknął tak szybko, jak się pojawił.

Obok malca pokazał się Mosuke, patrząc na niego zmartwionym wzrokiem. Morty wyglądał jakby przebiegł cały maraton. Pot spływał mu z czoła, kolana mu się uginały pod ciężarem ciała.

— Cóż myślę, że starczy na dziś. — stwierdził szaman, a maluch bez słowa padł na ziemię.

Szatyn westchnął. Zaskoczyła go prośba przyjaciela, ale nie dziwił się jej. Wiedział, że maluch chce czuć się silniej, szczególnie po „walnij ich raz, a mocno i potem mdlej” z shikigami.  Musiał jednak uczyć go od podstaw, by potrafił ją utrzymać, więc na razie byli na etapie „jedności”.

— Ej, przynajmniej nie jestem taki zły jak Anna — pocieszył, po czym podniósł go do pionu.

—— Yyyeeechee — jęknął blondyn.

I to właśnie ten moment wybrał Ren, żeby uświadomić ich o swojej obecności pod drzwiami. Trenowali na zewnątrz, ale udało im się usłyszeć dzwonek.

Poprzedniego dnia kupili zapasy mleka i przy okazji ciasteczka dla Jun. Yoh                natomiast zaczął martwić się o Annę. Nie miał w zwyczaju „martwić się o rzeczy, na które nie mamy wpływu, ale jednak… Miał wielką ochotę zadzwonić do babci Kino i spytać czy to u niej medium miała załatwić tą ważną sprawę, a jeśli tak, to żeby na nią uważała. A do tego znowu śniła mu się ta biel. To i bicie serca. Chyba powinien powiedzieć o tym Amidamaru.  Mógł być to zwykły sen, ale Asakura nie za bardzo w to wierzył. Nie po tym uczuciu, jakby coś dosłownie wydzierało z ciebie życie. Podświadomie, wzdrygnął się.

Wtedy zorientował się, że jest już przy wejściu, a młody Tao nieco zniecierpliwiony zaczął przyciskać dzwonek coraz bardziej natarczywie. Otworzył drzwi.

— No nareszcie, ile jeszcze można czekać — rzekł granatowłosy i wszedł do domu ciągnąc za sobą dosyć małą walizkę na kółkach.

Zanim zorientował się o co chodzi szatyn już podbiegł  rzucił się na niego z okrzykiem i przytulił go. Przez mniej niż sekundę musiał otrząsnąć się z oszołomienia po czym przystawił Yoh guan-dao do gardła.

— Łapska precz, Asakura — rzucił, a potem ruszył do kuchni.

— Też za tobą tęskniłem, Renny ! — krzyknął za nim szatyn.

— Nie nazywaj mnie Renny!

— Kurcze, jesteśmy prawie jak ty i Horo horo oraz Choco. Naprawdę za nimi tęsknisz.

— Nie tęsknię!!!

— Oczywi… — szaman nie dokończył, gdyż się przewrócił. Spojrzał na podłogę i zobaczył psa, który patrzył na niego teraz jego wielkimi oczyma.

— Eee… Ren, wiesz co tu robi ten pies? — spytał, przyglądając się owczarkowi niemieckiemu. Wyglądał całkiem słodko.

— Tak, wiem — złotooki wyjrzał zza kuchni — To mój.

On ma psa? Dobra, to było nieoczekiwane. Ale przynajmniej będzie miał jakieś towarzystwo jak będzie siedzieć w górach. Właściciel mandarynkowych słuchawek uśmiechnął się do zwierzęcia. Zaczął go drapać za uchem, a on wykonał niekontrolowane ruchy nogą. Zdawało się, że Ren wysłał mu mordercze spojrzenie, co było naprawdę dziwne, szczególnie gdy owczarek odpowiedział na to lekkim ruchem ramion, jakby mówił: „No co?”. Dobra, to naprawdę zaczyna być dziwne.

— Gdzie jest Jun? — spytał, ciągle bawiąc się z czworonogiem.

— Skoczyła po drodze na zakupy z Lee Pyronem. Nie będzie jej raczej długo. — odparł zaskoczony, po czym rozejrzał się —  Gdzie jest Rex?

Yoh skierował swój wzrok w stronę psa, ale jego tam nie było. Natomiast z słychać było krzyki Morty’ego.

— Przestań! Zostaw! Nie…! Liż…! Mnie! — wydyszał.

Na ustach Rena zagościł mały uśmieszek, a szatyn pierwszy raz od dłuższego czasu poczuł, że to jednak jego miejsce.
~~I~~

Gomen, że tak późno i to jeszcze w takiej jakości, ale naprawdę nie jestem dobra w pisaniu przejściowym. Ale na szczęście to już za nami, a bohaterów będą teraz czekać same trudności, walki i przeszkody ^.^ Co do pomocnika, to znalazłam takiego jednego znajomego, ale on mieszka na biegunie, więc to trochę zejdzie zanim Poczta Polska dostarczy mój list z prośbą o bycie asystentem. Aha i thanks for comments ;)

2 komentarze:

  1. Sorki, nie mam dzisiaj pomysłu na ciekawy komentarz. Napiszę krótko: notka super, uwielbiam Rexa, czekam na Hao, kocham Yoh (i wgl bliźniaków) ^^ Pozdr :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super notka. Przepraszam ,że długo nie komętowałam. Czekam na Next

    OdpowiedzUsuń